Małpy, nosorożce i Murzyni - czyli z wizytą w ludzkim zoo

 

Co tu porobić w leniwy weekend? Może by w ramach edukacyjnej rozrywki zabrać dzieciarnię do zoo i pokazać im słonia, makaka oraz stado piesków preriowych? Ach, cóż za szkoda, że nie żyjemy te parę wieków wstecz. Wtedy zaaferowana dzieciarnia mogła podziwiać w klatkach obok strusi i szympansów, takie egzotyczne „zwierzęta” jak Pigmeje, Maorysi czy grupa dzikich Mongołów.

 

 

 

Cenne eksponaty watykańskiego kardynała

Mimo że pomysł ludzkiego zoo dziś wydaje się skrajnie rasistowski, to setki lat temu możliwość podziwiania z bliska murzyńskich, żywych „eksponatów” był równie atrakcyjna, co dzisiejsza wizyta w Disneylandzie. Najstarszym tego typu miejscem było zoo z dzisiejszego Meksyku, które zbudowane zostało jeszcze w czasach przedkolonizacyjnych. Jego posiadaczem był sam Montezuma II – władca azteckiego imperium.

W swojej bogatej kolekcji posiadał on m.in. wiele gatunków rzadkich, egzotycznych zwierząt, a także kilku karłów, garbusów i albinosów.


Można by pomyśleć, że takie traktowanie ludzi jest czynem niemoralnym i dobrze stało się, że chrześcijańskie miłosierdzie, które to siłą wdarło się na Nowy Ląd, zrobiło porządek z tym i innymi niehumanitarnymi procederami. Nic bardziej mylnego. W XVI wieku watykański kardynał Hipolit Medyceusz założył własne zoo, w którym obok przedstawicieli ziemskiej fauny oglądać było można „dzikusów”. I to nie byle jakich – Jego Świątobliwość posiadał klatki z Maurami, Tatarami, Turkami. Murzynami i Indianami. Szczególnie zaś dumny był z grupy „barbarzyńców”, która znała aż 20 języków!